Sunday, March 21, 2010

Powrót spod palm do zimowej rzeczywistości...

... tak przynajmniej myślałem, a tu okazało się, że nad Wisłą wiosna nie gorsza od tej południowofrancuskiej.



Na samolot z Nicei do Paryża (AF 7711) musieliśmy pojechać na lotnisko baaardzo wcześnie rano. Check-in ostatni był o 7:25. Nasz wypożyczony megane spisał się przez cały pobyt świetnie. Na lotnisku byliśmy wcześniej niż przypuszczaliśmy, że zajmie nam dotarcie tam. Żadnych korków, luźna autostrada. Zdążyliśmy jeszcze zatankować i oddać auto. Wyjeździliśmy około 25 litrów. Trochę pokonaliśmy odległości między lotniskiem, (bo nazajutrz jeszcze powrót na cargo po ładunek gazet), miejscowością, w której mieszkaliśmy a Cannes, do tego Monaco, no i cały czas podjeżdżaliśmy pod strome górki...

Wszystko jest tu tak świetnie oznaczone, że zgubić się nie sposób. Zazdroszczę Francji takich dróg. Na początek można się denerwować na tutejsze ronda, ale z drugiej strony przydają się do zawracania, kiedy pomylimy drogę. Ale do rzeczy...

O mało nie zostawiłem w Nicei mojego prawa jazdy. Pani, która odebrała ode mnie bagaż, po prostu nie oddała mi dokumentu. Naturalnemu odruchowi łapania się za kieszenie zawdzięczam to, że moje prawo jazdy wciąż mam. Na szczęście mogłem po nie szybko wrócić. Pewnie byłoby nieco trudniej, gdybym przeszedł już przez kontrolę do gate'a.

Musieliśmy czekać chwilę na jakiegoś zagubionego pasażera. Zaczęli już nawet szukać bagażu, żeby go wyładować, ale facet znalazł się w ostatnim momencie. Tym razem lecieliśmy już A320. Widać jednak było wyraźnie, że A320, którym lecieliśmy w lutym do Paryża był jednym z najnowszych egzemplarzy. Ładnie podświetlone wnętrze pachniało jeszcze nowością. Ten A320 był już wyraźnie nieco wysłużony.

No i rzeczywiście udało się zaobserwować piękny start. Ponieważ lotnisko w Nicei jest położone na cyplu wbijającym się w Morze Śródziemne, samolot zaraz po starcie przechyla się tak, jakby miał zaraz wpaść do morza. Ciekawe wrażenie...

Poczęstunek nader skromny - croissant do wyboru i ciepły napój albo woda. Pod tym względem śniadanie podczas walentynkowego rejsu z kanapeczką, rogalikiem i actimelem bije wewnętrzfrancuski rejs na głowę. Byłem tak zmęczony i niewyspany, że przegapiłem lądowanie w Paryżu. Obudziło mnie dopiero uderzenie o ziemię i hamowanie.



Pisząc ten blog zagospodarowuję właśnie wolny czas (3 godziny prawie), który mamy do przesiadki i lotu do Warszawy (AF2346). Udało się znaleźć wolną leżankę z widokiem na płytę lotniska i lądujące samoloty. O właśnie na niebie w oddali widzę lądujący samolot LOTu. Pozycja sprzyja zaśnięciu, ale rozdzieliliśmy się i obawiam się o swoją torbę. Potem może jeszcze przejdę się po sklepach.

Niby tak reklamują te wolnocłowe zakupy na paryskim lotnisku, ale oferty na 2F nie ma za szerokiej, no chyba że się chce kupić kosmetyki. Ale na wyroby Hermesa czy skórę Longchamp mnie nie stać.

Nie wiem dlaczego zaczęli boarding skoro później trzymali nas chyba z 5 minut w zamkniętym autobusie pod samolotem, w słońcu stojącym zapełnionym pojeździe zrobiło się zaraz bardzo duszno jak w autobusie warszawskiej linii 180. W ogóle w budynku F2 też dość duszno. Wchodzimy. Tym razem A319. Udało się zamienić miejscem tak, że siedzę przy oknie i przed skrzydłem, a więc świetny widok. To zrekompensowało siedzenie przed zasłonką. Znowu refleksja o rozmiarze lotniska - po wylądowaniu albo przed startem droga od terminala na pas startowy zajmuje jakieś 5 minut.



Jedzenie tym razem to zestaw mini-bagietka, sałatka warzywna z makaronem ryżowym, czekoladka gorzka i tarta ze strasznie słodkim wsadem.

Jakieś 45 minut przed lądowaniem w Warszawie kapitan poinformował - co nie zdarza się często - ile ważymy i ile paliwa spalamy. 60 ton i 5 tys. litrów na 1500 km. Najbardziej zaś ucieszyła mnie informacja o tym, że w Warszawie czeka nas 14 stopni. A więc przywieźliśmy z Francji lepszą pogodę.

No comments: