Sunday, December 11, 2011

Powrót z Lizbony, 10.12.2011




Lizbona wciąga i zachwyca. Piękne miasto. Aż się chce tu wrocić... No ale na razie to ja wracam do Warszawy. Poranny spacer, by zorientować się, skąd odjeżdża specjalny autobus na lotnisko. Internet mówi, że przystanek jest gdzieś przy stacji metra tej najbliższej hotelowi - Marques de Pombal. No dobrze, tylko jak ten przystanek znależć. Obejście całego ronda zajęło mi ładną chwilkę, bo to rondo z prawdziwego zdarzenia, nie to co Waszyngtona... :)

Zaczynam się martwić, bo każdy kolejny napotykamy przystanek nie ma oznaczenia Aerobus. Nawet ten wytypowany przez mnie, czyli w kierunku na lotnisko. Zanim pokonałem cały niemal obwód ronda, zapytałem kioskarza. Choć z wyglądu Azjata, wiedział, o co chodzi i wskazał mi ręką drogę. Nie że przegapiłem, ale jest on naprawdę dość sprytnie ukryty. W stronę lotniska, tak jak myślałem, ale dopiero trzeci z kolei. Ulica, przy której jest umieszczony to Avenida Fontes Pereira de Melo. OK. Uspokojony zlokalizowaniem przystanku, przejechałem się jeszcze metrem szybciutko nad ocean (stacja Terreio do Paco). Na nic więcej tego ranka nie starczyło czasu. Wychodzę na powierzchnię znanej mi stacji Marqes de Pombal, a tu... leje. No i nici z autobusu na lotnisko. Bo w takiej rzęsistej ulewie obładowany bagażami po tych stromych chodnikach wyłożonych śliską kosteczką brukową... No nie, po prostu byłaby to mordęga. Została taksówka.



Kurs na lotnisko kosztował 9.95 euro. A więc mniej niż z lotniska do hotelu. Nie wiem, czy stawki mają inne w zależności od kierunku, czy może wpłynął fakt czwartkowego święta narodowego (pamiątka odzyskania niepodległości od Hiszpanii). Kierowca ponownie gaduła, starszy miły gość, choć nadawał w odróżnieniu od przedwczorajszego przez cały kurs, od zamnkięcai drzwi dosłownie. Że padało, zaczął od pogody, że Portugalczycy narzekają, bo chcieliby przez cały rok siedzieć na plaży. Zahaczyłem o to święto, to mi wytłumaczył, że nowy rząd wprowadzi ruchome święta, tak by Portugalczycy nie mogli robić sobie urlopowych mostków i długich weekendów (skąd my to znamy?). Bo trzeba pracować. Co chwilę powoływał się na newsy z gazety, przy czym za każdym razem dodawał "It's true, I read in my favorite newspaper", nie wymieniając jej tytułu. Zabawnie to brzmiało. Skończyliśmy na sytuacji gospodarczej Portugalii, że zaczynają z niej wyjeżdżać powoli Ukraińcy, którzy przyjechali do pracy, parę lat temu, a także Brazylijczycy. Ci ostatni za pracą wracają do siebie, a za nimi lecą Portugalscy inżynierowie, których potrzeba na coraz liczniejszych budowach w Brazylii. Kierowca pożegnał mnie pochwałą dla Brazylijczyków i ich stylu życia typu "jutro będzie kolejny dzień", której im zazdrości. Dziwne, myślałem, że to Portugalczycy są wyluzowani. To co mam powiedzieć o rodakach... Chyba z 3 minuty staliśmy pod terminalem, bo wypisując kwit, musiał jeszcze skończyć wątek, mówiąc, o jakiej porze lata najlepiej do Lizbony wrócić. Ale ogólnie bardzo miła podróż. Facet w końcu zapiłuje tego mercedesa, jeżdżąc tak non-stop trójką po mieście, nawet pod górę...



Przynajmniej mam więcej czasu na lotnisku. Nie mogłem sobie wydrukować kart pokładowych w hotelu, bo co chwilę wywalało mnie z serwisu Swiss. Your session has expired. Musiałbym chyba w 5 sekund wklepać wszystkie dane, żeby się udało... No nic, ale odprawiony zostałem już właściwie w Warszawie, bo na stronie internetowej widniały przydzielone mi fotele... Do stanowiska Swiss zero kolejki. Pokręciłem się trochę po lotnisku. Bardzo ładnie zaprojektowane. Tak z ciekawości zlokalizowałem przystanek Aerobus (tuż przy wyjściu z piętra przylotów (to tak na przyszłość). Tutaj dobrze oznaczony. Całą trasę pokonuje w 19 minut. Ma kilka przystanków przy stacjach metra, ale nie są one tuż przy wyjściu na powierzchnię, więc trzeba trochę się rozejrzeć. Być moźe łatwiej na małych stacjach niż na moim ulubionym rondzie.



Bardzo praktyczne rozwiązanie bufetów naprzeciw drzwi, przez które przychodzą podróżni przylatujący. Jeśli się na nich oczekuje, można przy okazji coś zjeść. Na lotnisku dużo dyspozytorów jakiegoś środka dezynfekującego ręce (podobnie jak na uniwerku), maszyny z jednorazowymi torebkami na płyny do 100 ml (cena 1 euro). Idę jeszcze rzucić okiem na opcję jedzenie na ciepło. Wchodzę do czegoś w stylu McDonalds, a tam na ekranie... Michnik. Wywiad dla tv portugalskiej. Nie wiem o czym, ale pewnie trochę też o Polsce Polakach. Program nazywał się Europa XXI, a z napisów wynwnioskowałem, że mówił coś o antysemityźmie, antyrusycyźmie i antygermanizmie.



Dziwne, ale w kantorach nie można wymienić polskich złotych, a czeskie korony owszem. Idę przez security check. Pan patrząc na mój dowód mówi: "dzień dobry". Ja się uśmiecham i dopowiadam, a on na to "It's the only word I know". :)

Rewizja przed skanerami. Zapomniałem ściągnąć zegarka. Więc bramka zaczęła na mnie piszczeć, a ja padłem ofiarą "macanki"...




Znalazłem fajne stanowisko z leżankami, skąd piszę te słowa. Kolor i kształt nawiązują do zarządcy portugalskich lotnisk (ANA, coś jak nasze PP Porty Lotnicze). Na dużym ekranie jakieś archiwalne filmiki z lotniska, samoloty i informacje o lotnisku. Można się zdrzemnąć, napisać coś, podładować komorkę, albo skorzystać z multimedialnej mapy.

Za bramkami bezpieczeństwa jest dość nieźle urządzony food-court z bogatą ofertą fst-foodów, sushi, pizza hut, naprawdę różne jadłodajnie, cukiernie i restauracja Harrod's.





Mój samolot dopiero o 11:45 dobił do terminala. Widziałem, jak zakręcał. LX2085. Rejs Lizbna-Zurich. Airbus A320, ochrzczony Locarno numer rej. HB-IJQ. Od razu powiadomiono nas, że boarding zacznie się za 15 minut, czyli z 15 minutowym opóźnieniem. Na pokładzie ładne czarne fotele z praktycznym rozwiązaniem stolików niezależnych od oparć. Tzn. kiedy pasażer przed Tobą zmieni położenie fotela, Twój stolik zostaje w tym samym miejscu. A przez to zawartośc tacek z jedzeniem czy kubków niekoniecznie musi znaleźć się na Twoich kolanach. Układ 3+3, miejsce 14F przy oknie, a jakże. Samolot pełny, na co wskazywać mogła już kolejka przed boardingiem. W tym kilkanaście nastolatek - jakaś drużyna sportowa, bo czerwone jednakowe dresy. Dystans do Zurichu 1724 km, temperatura przy odlocie z LIzbony 15 stopni C. To był rzeczywiście łądny dzień, szkoda, że tak padało. Czas lotu planowany 2:25. Animowane zasady bezpieczeństwa na ekranach. Tylko dlaczego te postaci tak się uśmiechają, jak maski wypadają im znad głowy, albo jak wyskkują z samolotu podczas ewakuacji?
Fajna symulacja planu lotu, z prewidywaną godziną przelotu nad kolejnymi miastami i odległością. Potem na ekranach pokazywać się będą informacje o mijanych miejscach (np. Bilbao czy Prowansja). Potem na ekranach pokazywału się informacje promocyjne Swiss, np. o nowych połączeniach oraz co jakiś czas mapa i aktualne położenie samolotu. Były też kreskówki Tom & Jerry.

Magazyn pokładowy podkreśla dbałośc o środowisko w Swiss. Wykresy chwalą się spadkiem zużycia paliwa na 100 pasażerokilometrów z 4,5 litra w 2002 roku do 3,7 litra w 2010. Okazuje się, że tylko 2 % globalnej emisji dwutlenku węgla pochodzi od samolotów, większość do produkt uboczny wytwarzania energii i ciepła oraz "deforestation".

Flota Swiss składa się z 89 samolotów. Zatrudnia ok. 7,6 tys., z czego 1,2 tys. to piloci. Linia przewozi 14,2 mln pasażerów rocznie, wykonuje 2700 rejsów na tydzień. W ubiegłym roku zatrudniła ok. 500 osób, głownie w obsłudze pokładowej. Nasz A320 to jeden z 22 takich maszyn w Swiss. Zabiera od 136 do 168 pasażerów. Jego zasięg to 3650 km, a przy starcie ma 68 ton maksymalnego ciężaru. Dziwne, folderek mówi o prędkości maksymalnej 850 km/h, a leciał - jak pokazywał ekran - 870. Ale może dość o samolocie...

Dużo miejsca na nogi w tych aibusach, na pewno więcej niż w B737. Wysokość przelotowa ok. 10 km, temperatura na zewnątrz minus 58 stopni.

Posiłek: makaron z sosem bolognese bez mięsa, trochę ostry, do tego czekoladowy muffin z kawałkami gruszki - duży jak na standardy lotnicze. Woda, sok pomarańczowy. Potem jeszcze mleczna czekoladka na deser w świątecznym papierku firmowym Swiss.

Kiedy wlecieliśmy w szwajcarską przestrzeń powietrzną, kapitan Hugo Gianini (?) zwrócił uwagę na mijany po prawej masyw Monte Rosa. O 15:30 została nam jeszcze godzina do celu. Że powinniśmy być punktualnie u celu, że w Zurichu 7 stopni i pada.






Przed lądowaniem na ekranie praktyczne informacje dla kończących podróż, a także dla tych z krótkim i dłuższym okresem czasu do przesiadki oraz numery i bramki najbliższych lotów przesiadkowych. Do mojego lotu LX1352 mam jeszcze 45 minut.



Schodzimy rękawem. Bardzo sterylne i dobrze oznaczone lotnisko. Sprawny system ruchomych chodników. Próbka tego, jakim drogim krajem może być Szwajcaria? Minuta rozmowy w roamingu 5 zł, zestaw w BK 15 franków, a rolex wystawiony na wystawie 33 tys. :)

2 comments:

Marcin said...

Gdyby nie deszcz, to może zdążyłbym zajrzeć na nowy, otwarty dopiero 1 grudnia, taras widokowy...

Marcin said...

http://blog.swiss.com/2011/12/new-observation-deck-draws-large-crowd.html