Friday, October 24, 2008

Lot na Węgry i z powrotem

21 października miałem okazję polecieć do Budapoesztu LOT-em. Oto kilka moich uwag na temat rejsu LO531 i LO532.



Po raz pierwszy przede wszystkim miałem okazję skorzystać z Terminala 2. Rzeczywiście jest o wiele bardziej wygodny, zwłaszcza hala check-in jest nieporównywalnie przestronniejsza od zapamiętanego przez mnie zatłoczonego starego "Okęcia". Po szybkiej odprawie mieliśmy okazję łyknąć piwa w barez o nazwie "Business sharks" (14 zł za pół litra Żywca, o zgrozo). Dostaliśmy torebkę chipsów, a rachunek się w ogóle nie zgadzał. Chyba trafiliśmy na jakąś lotniskową happy hour, bo rachunek wyniósł w sumie 26 zł z groszami za dwa piwa. Na korytarzu minąłem Otylię Jędrzejczak :)

Do Budapesztu lecę Embraerem 145 (choć wg planu miał być 170). Trzeba przyznać, że kadłub i układ foteli 1+2 dość ciasny (ponadto pełny pasażerów). W dodatku buczenie na tyle głośne, że momentami miałem wrażenie, jakbym leciał samolotem z napędem turbośmigłowym. Na pewno nie dało się swobodnie rozmawiać. Albo od buczenia, albo po tym piwie i emocjach tak mnie rozbolała głowa, że muszę zaliczyć tę podróż do średnio przyjemnych.

Ale poza tym wszystko poszło gładko. Kubeczek kropli beskidu, potem herbatka dilmah i niewielki posiłek skladający sie z kromeczki chlebka przekrojonej na pół (na szczęście dość świeży w porównaniu z czerstwymi bułeczkami i twardymi na kamień kostkami masła spotykanymi w LOT na innych trasach, głównie transatlantyckich), kosteczka masełka, dwa plasterki serka, dwa szynki, kawałeczek zielonej pietruszki, kawałek świeżej zielonej papryki i czegoś marynowanego, co do dziś pozostaje dla mnie zagadką, aczkolwiek zjadliwą. Do tego wafelek prince polo i ketchup (???).

Lot bezproblemowy, bardzo miłe stewardesy (pozdrowienia dla p. Dobrosławy, którą zapamiętałem za sprawą niecodziennego imienia), miękkie lądowanie, którego nawet nie pamiętam. Niestety potem dość długo czekaliśmy na wyjście, chyba za sprawą bagaży, które ludzie oddawali w Warszawie do luku na płycie lotniska tuż przed wejściem na pokład.



Bagaż na taśmociągu pojawił się w ekspresowym tempie (podczas powrotu było trochę gorzej, bo na jedną taśmę rzucili bagaże z trzech rejsów przylatujących do Warszawy w tym samym mniej więcej czasie i chwilę to trwało). Lotnisko w Budapeszcie jest oddalone dość znacznie od centrum. Jedzie się spoza miasta i to z pół godzinki do 40 minut, na szczęście już w samym mieście nie było korków. Ale okolica przez którą jedzie się z lotniska wyglada średnio (stare magazyny, trochę jak praska część Warszawy), zwłaszcza po zmroku. Sztywny kurs za taksówkę to 20 euro.

Z powrotem (nazajutrz) było lepiej, bo czekał na nas Embraer 175, a więc trochę szerszy i z silnikami na skrzydłach, a więc bardziej wyciszony w środku. Obłożenie pełne. Skórzane, wygodne fotele i niezbyt zużyte wnętrze sprawiały wrażenie, że maszyna jest dość nowa. Menu takie same, zamiast stewardesy był steward. Lot trwał godzinkę, ale ze dwa razy nas troszeczke potrzęsło, no i lądowanie tym razem poczułem. Wyszliśmy na terminal 1, a po bagaże musiliśmy przejść się na drugi, no a potem jeszcze chwilkę poczekać na toboły. Taksówkę z lotniska na Gagarina kosztowała niecałe 30 zł, a więc całkiem nieźle.

No comments: