Tuesday, May 17, 2011

Lot do Szczecina i z powrotem (14-15 maja 2011)

Trudno jest wstawać skoro świt, ale skoro się już kupi taniej bilet na samolot, warto podjąć ten trud. Choć później nie da się za bardzo odespać w podróży, bo ta trwa zbyt krótko...


14 maja lecieliśmy z Warszawy do Szczecina, by odwiedzić naszych znajomych. Wylot o 6:45, więc jak to zwykle bywa na lotnisko trzeba pofatygować się trochę wcześniej. Plusem tak wczesnej pory jest praktycznie brak kolejek przy kontroli.

System LOTu niestety nie pozwolił wydrukować mi w domu karty pokładowej. Tzn. pozwolił, ale na karcie była tylko godzina i miejsce pokładowe, a reszta pusta. Kilka kiosków check-inowych nie działało, a jeden odrzucił nasz numer rejestracyjny. Już się przestraszyłem, że będziemy musieli odstać ogromną kolejkę do stanowisk LOTu, ale nie. Pewien niezbyt zajęty pan z bocznego okienka wydrukował nam karty pokładowe szybko i bez konieczności czekania. Jak zwykle w takich wyprawach mamy ze sobą tylko plecak, więc czekanie w kolejce osób na transatlantyk byłoby stratą czasu i nerwów. Już nie pamiętam, co tak dużego LOTu odlatywało o tej porze...

Niestety nie mogłem kupić alkoholu, bo na rejsy krajowe można kupić tylko banderolowaną wyborową. Za to Kasia wybrała sobie róż Chanel. W przypadku kosmetyków na szczęście nie ma dziwnych ograniczeń celnych.

Gate nr 1, czyli ten z brzegu od strony lotniska wojskowego. Do Szczecina wybierało się 30 osób, więc samolot wypełniony tak w połowie. Mieliśmy małe opóźnienie przy starcie, bo autobus po chwili dowiózł jeszcze jakieś 5 spóźnialskich osób. Sam samolot (SP-LFA) mocno zużyty. Poprzecierane fotele.





Kasia była średnio zadowolona z pokładowej prasy, bo w samolotach np. wyborcza nie ma dodatków, więc nie było "wysokich obcasów". Jak tylko odpaliły śmigłowe silniki, uświadomiłem sobie, jak dawno nie leciałem turbośmigłowcem. Buczenie jest duże, ale po jakimś czasie oczywiście można się przyzwyczaić. Trochę grzało z góry, zanim nawiew zaczął działać.



Start i przelot nad Ursusem.



To już chyba północno-wschodnie Mazowsze.

Podczas lotu mały wafelek kokosowa princessa i kawa. Lot trwał jakąś godzinkę i 20 minut. Wylądowaliśmy ok. 8:10. Akurat siedziałem tuż nad klapami, więc widziałem, kiedy się otworzyły i samolot wypuścił podwozie.



Tuż przed lądowaniem w Goleniowie.





Samolot podjeżdża praktycznie pod sam budynek lotniska. Nie ma autobusu, pasażerowie na piechotę przechodzą do budynku terminalu, ale to naprawdę kilka kroków. Wokół cisza i lasy. Poza LOTem i czarterami lata stąd tylko Ryanair oraz Norwegian.no.
Od zewnętrznej strony terminal przypomina trochę budynek lotniska we Wrocławiu, podobny zadaszony podjazd, zatoczka itd. Tylko ta nazwa... NSZZ Solidarność. We Wrocławiu skądinąd też nie lepiej - Kopernik, jakby miał coś z miastem wspólnego.
 
Przed terminalem busik, który zabiera pasażerów do centrum Szczecina. (Uwaga na głowę przy wysiadaniu!). Monopolista oznaczony logo LOT, choć jak się dowiedziałem w biurze LOT, to zewnętrzna firma. Bierze 25 zł od osoby za kurs, więc biorąc pod uwagę 16 miejsc to wychodzi... A niech sam sobie każdy policzy. Chyba najlepiej mieć kogoś, kto może Was odebrać z lotniska. W przypadku 4 osób  wydaje się, że bardziej opłacalne jest już wypożyczenie auta choćby na 1 dzień i oddanie go gdzieś w Szczecinie. Poza busem i taksówkami nie ma innej opcji dostania się do miasta. Taksówka wg informacji na stronie lotniska może kosztować i ze 150 zł, a że Szczecin jest bardzo rozległy, trudno orzec, jak obliczali akurat ten przykładowy kurs. Chyba że jeszcze miejski transport publiczny, którego jednak nawet nie rozpatrywaliśmy. Ale nie ma co narzekać, w końcu zagranicą też płacimy za dostanie się do miasta z lotniska niemałe pieniądze.
 
Z Goleniowa do Szczecina busik jedzie jakieś 45 minut. Busik zatrzymuje się pod biurem LOTu w centrum miasta, skąd też odjeżdża. Odjazd 80 minut przed wyznaczoną godziną lotu, więc nazajutrz byliśmy tu o 19:00, podczas kiedy start samolotu o 20:30.



Po przyjeździe busika był jeszcze jakiś kwadrans na odwiedziny w toalecie, szybka wizyta w barze, by stwierdzić, że 20 zł za zimną kanapkę to przesada, kupno paluszków i rogalików w kiosku, i wbiegnięcie na taras widokowy. Kiedy usłyszałem przez megafon, że samolot do Warszawy wylądował, nic dziwnego, że chciałem zobaczyć, jak podjeżdża pod budynek. Niestety na poziomie tarasu widokowego okazało się, że drzwi są zamknięte (pewnie najbliższy taras widokowy czynny we Wrocławiu :) Szkoda. Ale w Warszawie też nie ma tarasu... Obok automat z batonikami marsa, ale nie przyjmował monet. Może bar i kiosk z dołu wyeliminowały tę konkurencję?
 
Mały zator zrobił się przy kontroli, bo działało tylko jedno stanowisko, ale znowu tłumu nie było, w końcu to jeden tylko o tej porze lot. Zauważyłem, że w Szczecinie kontroli nie robi już SG, a chyba jakaś firma lotniskowa - co prawda byli dwaj panowie w mundurze, ale napisu Straży Granicznej nie widziałem, mieli za to naszywki z logo lotniska. Dwie panie były natomiast w odzieży cywilnej. Po stronie wyjścia na płytę też jakiś bar i sklepik z dutyfree, ale już nie było czasu, ochoty ani planów korzystać.
 
Wydrukowana u znajomych karta pokładowa tym razem była kompletna. Praktycznie te same miejsca, tylko że po prawej stronie i jeden rząd bliżej przodu (7C i 7D). Więc przez okno widzieliśmy śmigło :)
 
Na liście pasażerów dostrzegłem 44 osoby. Mieliśmy chwilę czasu, by przespacerować się do samolotu, stąd ładne zdjęcie. Samolot ATR-72 nieco nowszy od tego z poprzedniego dnia. Nr rejestracyjny SP-LFB.
 


Obsługa męska. Kapitan Tadeusz Bachleda-Curuś (poprzednio szefową pokładu była pani Wrona). Tutaj szef pokładu wyczytał informacje w tak ekspresowaym tempie, że ledwie zrozumiałem go po polsku. Poczęstunek podobny jak w drodze do Szczecina, tylko że z soków był tylko jabłkowy. Więc wybraliśmy herbatę, a oprócz otrzymanych wafelków, zjedliśmy też paluszki kupione wcześniej. Lot miał trwać 1:05 minut według kapitana, a trwał 1:20h, ale tak miało być. Lecieliśmy 500 km/h na wysokości ok. 7,5 km. Niestety lampka nad moim fotelem nie działa, więc po pół godzinie nie mogłem już czytać gazety. A lampki nad Kasią nie dało się przesunąć, bo była na sztywno wmontowana (zresztą napis głosił - nie regulować). Jakieś 20 minut przed Warszawą trochę nami potrzęsło. Dowiedzialiśmy się też, że w Warszawie pada. No i rzeczywiście. Tylko trochę lepiej niż po powrocie z Mediolanu dwa tygodnie wcześniej.
 
Na taksówki oczekiwanie jak na Kennedy'm. A że my akurat nie bylismy jedynym rejsem lądującym, trochę osób na auto czekało. Pierwszy raz musiałem odstać z 5 minut w kolejce. Jeden facet wepchnął się przed jakąś kobietę z francuskim akcentem, to się mało nie popłakała. Trafiła nam się taksówka supertaxi. Facet nie wiedział, jak zajechać na Sikorskiego, by nie krążyć. Pod tym względem idealnie i tak jak chciałem zawiózł nas ostatnio Pan z Ele taxi. Już chyba wiem, dlaczego to oni (razem z Sawą) mają prawo na postój na lotnisku.

Wednesday, May 11, 2011

A w Locie jak zwykle na opak...

Wprowadzili dodatkową opłatę za wystawienie e-biletu. Uzasadnienie? Koszty utrzymania biur (!!!!). Dlaczego mam płacić za utrzymanie tych biur, skoro z nich nie korzystam, a rezerwacji dokonuję w internecie? Niepojęte...
http://www.pasazer.com/in-6915-lot,droej,za,wystawienie,ebiletu.php

Tuesday, May 10, 2011

Lot do Mediolanu i z powrotem - (1-2 maja 2011)

W PLL LOT brakuje mi wzorem innych linii "przypominacza" o locie, który przychodzi mailem i dzięki któremu można się odprawić 24 godziny przed lotem. Ostatnio z poziomu maila poprowadził mnie tak do wydrukowania kart w domu Air France. Wiem, że mogę odprawić się on-line na stronie LOT-u, ale takie przypomnienie z linkiem by się przydało. Druga sprawa, którą zauważyłem, to że w kioskach do szybkiej odprawy i drukowania kart pokładowych Kasia nie była podpięta pod moją rezerwację.

Trochę dziwi mnie to - już drugi raz tak, napis na ekranie jeszcze przy gate'cie głosi gate open, a oni wstrzymują boarding. To zmienić ten napis, bo wprowadza w błąd!



Embraer 175 PLL LOT nr boczny SP-LIK, rejs LO0317

Kiedy przeszliśmy przez kontrolę nasz Embraer 175 PLL LOT już na nas czekał przyklejony do rękawa. Wyglądał na dość nowy. Wnętrze zadbane nie wyglądało na mocno wyeksploatowane. Zajęliśmy miejsca 11A i11B. Trochę niefortunnie, bo na skrzydle, ale akurat nie bezpośrednio przy oknie. Wylot opóźnił się o jakieś 15 minut. Uprzedził nas o tym pilot, mówiąc, że czekamy jeszcze na jakieś dokumenty niezbędne do lotu. Jak kołowaliśmy już zaczynało padać.



Mimo małego opóźnienia na starcie później poszło gładko. Prędkość ok. 800 km/h, wysokość przelotowa 10,3 km. Po godzince pięknie widoczne zaśnieżone szczyty Alp. Przyjemna obsługa pokładowa - mieszana para :) Dostaliśmy po kanapce z szynką (całkiem smaczna w porównaniu z tkwiącymi w mojej pamięci czerstwawymi bułami na rejsach transatlantyckich, kiedy po ugryzieniu boli cię cała szczęka). Do tego po czekoladce-kuleczce lindt i kawce, bo dość wcześnie było (start 7:50). Podczas oczekiwania do toalety od miłej pani stewardessy dowiedziałem się, że wcześniej miała jako obsługa pokładu lot z Krakowa do Warszawy, teraz ten, a powrót z Mediolanu będzie jej ostatnim na dziś. Nurtowała mnie dokładna godzina naszego powrotnego rejsu nazajutrz, ale jak się okazało obsługa pokładu nie ma rozkładu lotów.



Lądowanie zgodnie z planem o czasie (10:05). Jak oni to robią? Piękna pogoda. Do terminalu dojeżdżamy autobusikiem. Przy strefie odbioru bagażu stojaki z rozmaitymi mapami i broszurami - polecam shopping map. Mimo mylącego tytułu ma dość dokładny plan całego miasta + stacje metra. Zaraz po wyjściu skierowaliśmy się w miejsce, skąd do Mediolanu odjeżdżają autobusy. Wyjście nr 4 z hali przylotów. Bilety można kupić bezpośrednio w autobusie, albo w kiosku w kształcie autobusu jeszcze w terminalu. 7,5 euro w jedną stronę, ale bardziej opłaca się od razu kupić powrotny, bo w sumie 12 euro wychodzi. Autobus mknie sprawnie i zatrzymuje się jeszcze na moment przy terminalu 2 (EasyJet), następnie już w mieście obok terenów targowych w Mediolanie (Fiera), a potem bezpośrednio przy głównej stacji kolejowej, skąd też później odjeżdża na lotnisko. Niby podróż trwa planowo 50 minut, ale trzeba liczyć godzinkę.


Przekonamy się o tym nazajutrz podczas drogi na lotnisko, kiedy podróż - zanim autobus wydostał się z korków - trwała 1:10 h. Obawiałem się, czy wyrobimy z przejściem przez bramki, bo kolejka była długa, ale poszło bez problemów.



Rejs LO0320, Embraer 170, nr boczny SP-LDB



Dojeżdżamy do naszego samolotu autobusikiem. Tym razem fotele 7C i 7D już przy oknie. Ale Embraer krótszy i mam wrażenie bardziej zużyty. Krótszy - zabiera 12 osób mniej. Spora kolejka na pasie startowym - od koreańskiego transportowca poprzez Easy Jet (dokołował z terminalu 2) i Iberię aż po czeski airbus przed nami.











Jak startował, to aż nami zatrzęsło.





Ogólnie 30 minut opóźnienia, ale jak się potem okaże - nadrobione w powietrzu tak, że wyląduje zgodnie z planem po 2:10 h. Przyjemna obsługa, tym razem kanapki z serem, ale równie smaczne, czekoladka i braliśmy dużo soków i wody do picia. Jakoś nie mam przekonania do alkoholu w powietrzu po tym, jak dostałem kaca nad Atlantykiem :)

Miłe panie z obsługi pokładu dbały nawet o to, by dzieciakom minęła miło podróż ("czy misie też zapięte?"). Sympatyczna stewardesa Iwona z intrygującym kolczykiem za uchem na karku. Wkręcany, czy jak? Trochę nami zatrzęsło, kiedy pilot powiedział, że w Warszawie temperatura 6 stopni. W Mediolanie było co najmniej 20, więc nie mieliśmy nawet kurtek.

Podróż bardzo udana, od razu po wylądowaniu hyc do taksówki i do domu. Za tydzień lot krajowy do Szczecina, zobaczymy porównanie. Od razu pierwszy plus - z nowego mieszkania nieco bliżej na lotnisko - kurs drugą taryfą ok. 30 zł zaokrąglając z tzw. typem.