Wednesday, July 28, 2010

Lufthansa testuje zmysł smaku pasażerów

LSG Sky Chefs, należąca do Lufthansy firma cateringowa, przeprowadziła testy, które wykazały, że na wysokości 10 tys. metrów zmysł smaku pogarsza się o 30 proc., co powoduje, że pasażerowie w mniejszym stopniu sa w stanie wyczuć sól lub słodkość. Niska wilgoć powoduje, że szybko ulatnia się bukiet zapachowy szampanów czy kawioru.

Do badań wykorzystano kadłub A310, dzięki któremu symulowano lot na dużej wysokości. Umieszczono go w ogromnej komorze z niskim ciśnieniem, takim jak na wysokości 10 km. Pasażerowie czuli się jak podczas lotu, nawet zaaplikowano im niewielkie turbulencje od czasu do czasu i odgłosy silnika. Jedynie krajobraz za oknem sie nie zmianiał, bo okna wyklejono fototapetą z chmurami.

"Pasażerowie", którzy wcielili się w rolę królików doświadczalnych, najpierw próbowali potrawy w normalnych warunkach, a następnie w warunkach symulowanego lotu i odpowiadali na pytania w ankiecie.

Okazuje się, że w powietrzu 80 proc. tego, co uznajemy za smak, to tak naprawdę zapach roznoszący się w kabinie samolotu, kiedy serwowany jest catering. Wyniki badań pozwolą firmie LSG Sky Chefs na przygotowanie potrwa, których smak nie będzie tak "ulotny". Pomogą też wybierać do zakupu alkohole, których zapach jest trwalszy i bardziej wyczuwalny wysoko w powietrzu. Te mocne i ciężkie smakowane na ziemi, w powietrzu wydają się o wiele lżejsze i łagodne.

Lufthansa nie jest jedyną linia lotniczą, która zainwestowała pieniądze w laboratorium dla swojej cateringowej spółki. W 2002 roku wydała na nie 6.4 mln dolarów. W tym samym roku Singapore Airlines wydały okrągły 1 mln dolarów na zbudowanie testowej kuchni do przygotowania posiłków rejsowych.

Na podstawie tekstu w Wall Street Journal.

Thursday, July 22, 2010

Lot z Girony do Warszawy



W nocy z 17 na 18 lipca wracaliśmy z Costa Brava do Warszawy. Rejs nr LO6244. Barbarzyńska pora wylotu - 2:55, więc musieliśmy być na lotnisku wcześniej. Podwoził nas oczywiście zorganizowany autobus, drogi puste, więc na lotnisku byliśmy chyba ok. wpół do pierwszej w nocy. To był jedyny rejs tej nocy i poza wracającymi wraz z nami turystami w terminalu nie było nikogo poza ludźmi śpiącymi w różnych pozach i pod różnymi nakryciami w oczekiwaniu na pierwszy poranny lot Ryanaira o 6:30 do - nomen omen - Poznania. Zdanie bagażu dość sprawne, biorąc pod uwagę dwie długi kolejki zaspanych turystów, choć na dwie panie przyjmujące walichy musieliśmy czekać chyba z 10-15 minut. Przyszły odprawiać dokładnie dwie godziny przed planowanym wylotem. Na szczęście nasz autobus przyjechał jako pierwszy na lotnisko, a przywoził też na ten rejs turystów z innych biur, więc byliśmy w tej części kolejki bliżej odprawy.

Po oddaniu bagażu prawie dwie godzinki na zabicie czasu na prawie pustym terminalu. Na dole była jeszcze czynna kafeteria, kręciło się tam parę młodych osób. Na górze po przejściu przez kontrolę część terminala z McDonaldem (był otwarty tak do ok. 2:00! Jakby wiedział, że coś jeszcze na Polakach zarobi). Otwarty też był jeden ze sklepów duty free.

Samoloty Ryanair nocują na lotnisku. To jedna z baz hiszpańskiego przewoźnika.



Plus pustego terminala to możliwość przekimania na pustych ławko-krzesełkach. Minus - natrętne muchy. Podczas naszego oczekiwania na lot (i podanie numeru bramki) przyleciał jeden samolot Ryanair. Potem dopiero nasz LOT Charters z kolejnym turnusem turystów.



Ich jeszcze podwiozły do terminala autobusy, my musieliśmy do samolotu przejść się po lotnisku piechotką (tak jak państwo na zdjęciu). Na szczęście nie był to duży dystans, a przynajmniej była okazja do porobienia zdjęć samolotom odpoczywającym na płycie.



Boarding dość sprawny. Samolot taki sam, choć nie ten sam. A może jednak... Równie wyeksploatowany. Stewy też nie te same, ale podobnie smutne na twarzy. Tym razem nie dziwię się - praca nocna, ale jednak trochę uśmiechu by nie zaszkodziło, a taki wyraz twarzy miały, jakby latały za karę.





Dość szybko zasnąłem. Obudziłem się jak wylatywaliśmy z deszczowych burzowych chmur nad Lasem Kabackim. Dopiero później dowiedziałem się od Kasi, że w pewnym momencie były takie turbulencje i tak trzepało, że jakaś kobieta za nami zaczęła odmawiać różaniec. Chyba jednak nie było tak źle, skoro mnie to nie obudziło.

Lądowanie bez problemów oczywiście z obowiązkowym klaskaniem. W tym momencie przypomniało mi się, jak w tamtą stronę tak przez kwadrans na 10 minut przed lądowaniem zaczęło coś piszczeć w silniku. A że ze względu na nasze niedawne perypetie z piszczącymi hamulcami w aucie mam słuch dość na to wyczulony, byłem pewny, że to coś popiskującego przy obrotach silnika. Po kwadransie jednak ustało.



Dość długo czekaliśmy na bagaż. Co prawda jakieś 10-20 walizek z naszego lotu wyjechało na taśmę, ale potem długo długo nic. Wylądowaliśmy chyba z 20 minut przed szóstą rano, po starcie o 3:00 zamiast 2:55, ale na nasz bagaż czekaliśmy aż 45 minut z zegarkiem w ręku, mimo że o tej porze też nic innego raczej nie lądowało. Następny czarter przylatywał o 6:30, a odlatywał WizzAir.

Szybciorem na postój taksówek - i tu niespodzianka. Trafiamy na tego samego szofera i ten sam biały peugeot, co podczas powrotu z Paryża. Szybko do domku i odsypiamy trudy podróży. Temperatura chyba wyższa niż w Hiszpanii. Koszt przejazdu z lotniska na Sielce to ok. 35 zl.

Wednesday, July 21, 2010

Lot z Warszawy do Girony



10 lipca leciałem na wakacje z Warszawy na lotnisko Girona-Costa Brava w Hiszpanii. Przewoźnik LOT Charters, samolot Boeing 737-400. Rejs oznaczony nr LO6243. Odprawa na lotnisku sprawna, lecz wylot opóźniony o 40 minut, choć o tym nie było żadnej informacji na ekranie. Po prostu liczyłem czas od planowego startu o 7:30. Przy czarterowych można to jeszcze wybaczyć, wolałbym jednak, by obsługa bramki powiadomiła o tym czekających podróżnych, a nie traktowała pasażerów lotów czarterowych po macoszemu. Nie powiedziała też, że boarding się zaczął. Sami to wywnioskowaliśmy po ludziach, którzy już zaczęli wchodzić do samolotu. Dopiero po przepuszczeniu kilku osób obsługa bramki powiedziała, że zaczyna się boarding.



Samolot widać, że mocno zużyty. Skórzane obicia foteli pozadzierane, porysowane elementy wnętrza. Na moim okienku tłuste ślady twarzy pasażera poprzedniego lotu, który chyba drzemał przyklejony o szyby. Fuj! Musiałem powycierać, żeby móc cokolwiek oglądać za oknem. Zawsze przy wchodzeniu do samolotu odczuwało się miły chłodek, a tutaj jak w parniku. Dopiero chyba przy kołowaniu ruszył mocniejszy nawiew.

Personel pokładowy bez uśmiechu podczas prezentowania reguł bezpieczeństwa. Rozumiem, że to ich kolejny lot tego dnia (choć chyba akurat tego dnia pierwszy), ale trochę uśmiechu nie kosztowałoby zbyt wiele. A tu żadnego gestu mimicznego twarzy. Rozluźniły się dopiero podczas sprzedaży jedzenia.

Ceny cateringu miały tylko 2 kategorie - 5 zł i 10 zł. Skusiłem się na kanapkę z kurczakiem, bo od pobudki o 4:15 do wylotu o 8:10 minęło jednak już trochę czasu. Zjadliwe, choć nietanie. Miałem też kupić dwie kawy po 5 zł, ale to była zwykła zasypywana i zalewana wodą w malutkim kubeczku Jacobs, więc zrezygnowałem.



Widoki Alp szwajcarskich i Morza Śródziemnego znad Marsylii bezcenne...



Lądowanie bezproblemowo. Oczywiście obciachowe bicie brawa. No i charakterystyczne dla polskich pasażerów wakacyjnych (a może też i tych z rejsów z i do USA) rozpinanie się i wstawanie jeszcze podczas podjeżdżania samolotu do terminala. Aha, jeszcze przypomniał mi się gość, który w Warszawie już jak samolot kołował na pas startowy poszedł do toalety, a drugi zaczął coś grzebać w luku nad swoja głową. Tu kolejny minus dla obsługi pokładu, która w ogóle nie zwróciła tym panom uwagi.



Lotnisko w Gironie zdominowane przez samoloty Ryanair. 10 minut po naszym lądowaniu przyleciał samolot Air Italy Polska z kolejną grupą turystów. Z czasu lądowania wnioskuję, że wystartował z Warszawy o czasie. Dość sprawny odbiór bagażu i raz dwa do autobusu, który zawiózł nas do hotelu. Widać, że lotnisko rozbudowuje się o kilka nowych parkingów wielopoziomowych. Samemu zaś terminalowi przyjdzie mi się dokładniej przyjrzeć w drodze powrotnej, bo też będzie na to o wiele więcej czasu.



Pasażerowie wychodzą z autobusu do budynku prawie w tym samym miejscu, gdzie obsługa lotniska wyrzuca bagaże. Niby wiadomo, jak oni z tymi naszymi bagażami postępują, ale dopiero zobaczyć na własne oczy to rzucanie - mocne wrażenia gwarantowane. Powiedzieć, że się z nimi "nie pieszczą" to mało... :)

Tuesday, July 6, 2010

Duży plus dla LOT-u

Duże brawa dla LOT-u za wprowadzenie promocyjnych stawek na rejsy po Polsce. Mam nadzieję, że szybko nie odpuszczą.

http://www.lot.com/web/lot/promotion-details?promo=8

Monday, July 5, 2010

Nowy terminal w New Delhi

Trzy miliardy dolarów to koszt nowego zbudownego w 3 lata terminalu Indira Gandhi Airport w New Delhi. Nowy terminal zostanie uruchomiony 14 lipca.

ZDJĘCIA I TEKST TUTAJ